Magazyn 2 / 2023

Frekwencyjna gorączka

Maciej Andruszko

Maciej Andruszko

22 wrz 2023

Fetysz wysokiej frekwencji

Jednym z najczęstszych tematów, jakie pamiętam, że pojawiały się przy okazji wyborów jest wysokość frekwencji. W domu, w szkole, wśród rodziny czy w harcerstwie, ciągle słyszałem, że najważniejsze to zagłosować, a to, że mamy niską frekwencję to problem. Także niektórzy publicyści próbują nas przekonywać, że wysoka frekwencja to oznaka, że nasza demokracja ma się dobrze. Do pójścia na wybory nawołują nas wszystkie możliwe strony polityczne, a także niezliczone kampanie społeczne. Czasem pojawiają się też bardziej skrajne komentarze, żeby za nieobecność na wyborach karać mandatami czy utratą prawa głosu.

Warto jednak spojrzeć na ten temat na chłodno – sprawdzić, czy mimo obiegowej opinii wysoka frekwencja przynosi pozytywne skutki i czy jest objawem zdrowej demokracji.

Komu sprzyja katastrofa?

Ostatnie elekcje były rekordowe pod kątem frekwencji – działo się tak przede wszystkim w wyborach prezydenckich, ale także w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Intuicyjne wydaje się, dlaczego dzieje się tak w wyborach prezydenckich – zostajemy postawieni przed prostym wyborem między dwoma opcjami. Świat jest w nich czarno-biały – wygrać może tylko dobro lub zło. Dlaczego jednak wydarzyło się tak w ostatnich wyborach parlamentarnych?  Komentatorzy wskazują, że zadziałał podobny mechanizm, tak zwana polaryzacja, w której dwa przeciwstawne bieguny walczą ze sobą na śmierć i życie, nie biorąc jeńców.

Platforma Obywatelska i sprzyjający jej komentatorzy bardzo chętnie wykorzystują ten mechanizm. Przekonują nas, że pójście na wybory i powstrzymanie PiSu jest obywatelskim obowiązkiem. Często pojawiają się głosy, że każde kolejne wybory są najważniejsze po 1989 roku i że to od nich będzie zależał los naszej demokracji. Według tej narracji tylko ogromna mobilizacja społeczna może uchronić nas przed całkowitą rozbiórką państwa prawa. Jeśli nie zagłosujemy teraz, to możemy już nie mieć takiej możliwości, bo Prawo i Sprawiedliwość z pewnością rozpędzi się na tyle, że kolejne wybory będą już sfałszowane i niedemokratyczne.

Prawo i Sprawiedliwość również stara się, mobilizować nas do udziału w wyborach roztaczając wizję Polski zagrożonej przez Unię Europejską, migrantów, osoby LGBT+ czy lewicę. Ponownie – skoro ojczyzna jest zagrożona, nie można przecież odpuścić wyborów, a tak się składa, że jeśli już się na najważniejsze wybory przyszło, to głos trzeba oddać na największą partię, która reprezentuje interesy Polski. Na taką narrację składa się także pokazywanie historii alternatywnej – co stałoby się, gdyby Platforma Obywatelska wygrała w 2015 roku. W tej historii widzimy jak, Donald Tusk wpuszcza do Polski ogrom migrantów, którzy dewastują nasz kraj podczas gdy Niemcy wykupują nasz majątek narodowy.

Takie podejście, przekonujące nas, że w nadchodzących wyborach możemy zagłosować tylko na partię, która uratuje nasz kraj przed katastrofą, sprawia, że nasze poglądy przestają mieć znaczenie. Skoro musimy zagłosować przeciw to trzeba zacząć iść na kompromisy już na etapie wyborów. Świetnym przykładem z tej kampanii jest reakcja części publicystów (między innymi Tomasza Lisa) na wystawienie przez Platformę Obywatelską Romana Giertycha. Głoszą oni, że powinniśmy schować swoje poglądy do kieszeni (w tym przypadku dotyczące np. prawa do aborcji, którego Giertych jest przeciwnikiem) i głosować na największą partię opozycyjną, bo przecież odsunięcie PiSu od władzy jest najważniejsze.

Czy spektrum naszych poglądów jest tak wąskie, że mogą reprezentować nas tylko dwie partie? Czy każdy z nas to albo konserwatywny katolik, albo lewicowy liberał? Gromadzenie się wokół dwóch największych partii zniekształca naszą reprezentację parlamentarną. Odbiera to przedstawicielstwo osobom, które nie wpisują się w poglądy wyrażane przez dwie największe partie. Taka sytuacja może być fatalna dla naszej demokracji – czym mają zajmować się w parlamencie reprezentanci i reprezentantki, którzy tak naprawdę nie oddają tego jakie mamy poglądy. Jest to droga do stworzenia polityki oderwanej od realnych potrzeb społeczeństwa. Potrzebujemy mieć polityków i polityczki, którzy nas reprezentują i mogą w naszym imieniu zawierać kompromisy i koalicje polityczne.

Termometr zaraz pęknie

Demokracja to coś znacznie więcej niż tylko sam akt głosowania i kwestia tego kto je wygra – to zaufanie do siebie nawzajem i dbanie o wszystkich w społeczeństwie, niezależnie od tego na kogo oddali swój głos i czy w ogóle na wybory poszli. Aktualnie frekwencja nie jest wcale wskaźnikiem tego jak dobrze sobie radzimy jako społeczeństwo i jak bardzo jesteśmy demokratyczni lub niedemokratyczni. Jest to termometr, który pokazuje. jak bardzo przegrzewamy się w wyniku polaryzacji. Wcale nie chcemy się bardziej angażować w życie polityczne – jesteśmy do tego zmuszani przez narracje o tym, że brak naszego udziału może przyczynić się do końca demokracji/polskości tu i teraz.

Nie możemy sobie na to pozwolić – nasz frekwencyjno-polaryzacyjny termometr i tak pokazuje już gorączkę. Niestety, negatywne skutki wyborczej mobilizacji opartej o wizję katastrofy są większe niż tylko betonowanie sceny politycznej przez Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość. Jedną z pierwszych ofiar frekwencyjnej gorączki jest zaufanie społeczne. Jeśli idziemy na wybory po to, żeby nie dać, drugiej stronie, zniszczyć Polski to jak po wyborach mamy mieć do tej drugiej strony zaufanie? Nie chodzi o to, żeby nie zwracać uwagi na szkodliwość działań rządzących Polską. Chodzi o to, żeby porzucić narracje o ostateczności nadchodzących wyborów – ona wcale nie służy naszej demokracji. Nawet jeśli opozycja dzięki takiej taktyce wygra, posklejanie nas jako społeczeństwa może się okazać znacznie cięższym wyzwaniem niż zmobilizowanie wszystkich do pójścia na wybory.

Można jednak przewrotnie zapytać – co, jeśli frekwencja w najbliższych wyborach będzie niższa niż ostatnio? Czy będzie to sukces, bo nie daliśmy się nakręcić polaryzacji? Nie do końca, prawdopodobnie będzie to oznaczało, że jeden z biegunów polaryzacji nie wytrzymał, a jego czarno-biała wizja rzeczywistości mobilizująca wyborców, bardzo poszarzała. Najszybciej może się tak wydarzyć w przypadku Prawa i Sprawiedliwości – ciężko jest jednocześnie bronić nas przed migrantami i nielegalnie sprzedawać wizy czy pozwolenia na pracę.

Zbudowanie wysokiej frekwencji, utrzymującej się z wyborów na wybory oraz opartej na realnym zaangażowaniu, oraz świadomości swojego głosu jest bardzo ciężkim zadaniem. Zadaniem, którego wykonanie nie zależy od mobilizacji przez partie polityczne czy przymus wyborczy. Pozytywna wysoka frekwencja zaczyna się od dobrej edukacji obywatelskiej w szkole, od przekazywania rzetelnej wiedzy o systemie wyborczym i od dawania ludziom poczucia sprawczości. Zaczyna się też od zaufania społecznego i wiary w to, że tworzymy wspólnotę narodową, a nie plemiona, które chcą co wybory zniszczyć Polskę.

💡 Korekta: Daria Malinowska

Maciej Andruszko
Maciej Andruszko

Członek zespołu merytorycznego. Politolog, ekonomista, społecznik – zajmuje się przede wszystkim tematyką samorządu terytorialnego, ekonomii instytucjonalnej i szkolnictwa wyższego.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Przeczytaj więcej:

    ← Do strony głównej