Magazyn 3 / 2023

Lawendowy Hiacynt

Weronika Kułacz

Weronika Kułacz

17 gru 2023

Wczesną jesienią tego roku otrzymałam od moich przyjaciół, a zarazem osób członkowskich Stowarzyszenia Lepsze Jutro, propozycję pracy przy publikacji powstającej w ramach projektu “Różowe Archiwa” dotyczącego Akcji Hiacynt (szczegóły merytorycznej strony projektu znajdziecie w tekście: https://lepszejutro.org/publicystyka/rozowe-teczki). Szukałam wtedy jakiegoś zajęcia, opis zadań zdawał się pokrywać z moimi kompetencjami, więc podjęłam się tego wyzwania. Dzisiaj, po kilku miesiącach pracy, wiem, że była to decyzja, która pod wieloma względami dogłębnie mnie odmieniła.

Gdybym chciała ująć to poetycko, powiedziałabym, że Akcja Hiacynt porusza wiele strun instrumentu mojej duszy. Nieco bardziej przyziemnie – praca związana z tym tematem, zagłębianie się w dostępne źródła, opracowywanie treści dostarczanych nam przede wszystkim przez świadków i samorzeczników, jak również ekspertów, wymaga ode mnie pracy nad sobą. Każe, żebym te opowieści, w których dużo jest przemocy, nękania i upokarzania homoseksualnych mężczyzn, filtrowała przez swoje własne tożsamości. Te, które choć ścierają się – współistnieją i składają się na to, kim jestem: kulturoznawczynią, lesbijką i osobą chorą przewlekle.

Kulturoznawczyni

Dorobiłam się dyplomu studiów wyższych z kulturoznawstwa, między innymi dlatego nie jestem osobą, którą trzeba byłoby przekonywać o ważności tej części życia społecznego, którą jest kultura. W obrębie jej rozlicznych, nieskoczenie meandrycznych definicji, ja sytuuję również myślenie o niej jako dziedzinie, która w swoich krytycznych analizach dba o upamiętnianie. To ostatnie rozumiem jako pracę na materii pamięci dla wybrania odpowiednich form jej dokumentowania. Najlepiej takich, które pozostawać będą w zgodzie z zamysłem reprezentowanej grupy, powstawać przy jej aktywnym udziale, szczególnie, jeśli jej przedstawiciele mierzą się z marginalizacją. Tego typu czułe myślenie o upamiętnianiu wspomagałoby wreszcie członków powyższych grup w zyskaniu czasu i przestrzeni, pokładów potrzebnych sił, jak wreszcie zaangażowania sojuszników (w tym osób eksperckich) dla podejmowania dyskusji o trudnych, czy wręcz mrocznych wyimkach ze swojej historii.

Dla polskich społeczności osób LGBT+ jedno z tych mrocznych wydarzeń stanowi niewątpliwie akcja Hiacynt. Z racji mojego bycia kulturoznawczynią wyczuwam, z jak dużym wyczuciem trzeba podejmować ten temat. Wiem, że mówienie o akcji Hiacynt obarczone jest ogromnym tabu. Przecież samo podejmowanie tematu orientacji innej niż heteroseksualna wciąż miejscami pozostaje w naszej kulturze czymś wstydliwym. Wstyd z kolei, nagminnie wykorzystywany do utrzymywania status quo, podbudowuje i piętrzy subtelne mechanizmy opresji, które wielu świadkom przez lata mogły nie tyle nawet zamykać usta, co blokować jakiekolwiek możliwości podejmowania tematu akcji Hiacynt. Co za tym idzie, potrafię pojąć, dlaczego tak we wczesnych latach po transformacji, jak też dzisiaj, ruchy na rzecz praw osób ze społeczności mogły pragnąć oddzielenia od jakichkolwiek wzmianek o tych wydarzeniach z lat 80. XX wieku. Często ci, którzy budowali podwaliny polskiego ruchu na rzecz osób LGBT+, doświadczali działań w ramach akcji Hiacynt czy osobiście, czy też znali osoby, które zostały jej poddane.

Z tego miejsca pragnę wyrazić swój ogromny szacunek i pełne zrozumienie dla tych pierwszych działaczy, którzy stronili od tego tematu. Być może dopiero teraz przychodzi czas, kiedy możemy stopniowo podejmować te zagadnienia, coraz bardziej je naświetlać.

Czuję się uprzywilejowana mogąc uczestniczyć w tym procesie.

Jako kulturoznawczyni, która w swojej praktyce badawczej starała się zawsze akcentować ważność dążenia do dobrostanu grup marginalizowanych, wiem, że od świadków nie powinno się wymagać mówienia. Jednocześnie mam świadomość, o jak wysoką stawkę toczy się gra Kiedy bowiem homofobia staje się coraz silniejszym orężem prawej strony sceny politycznej, a centrum zasłania się milczeniem, muszę zawieszać rozważania z ducha kulturoznawcze, które, z racji narzuconej naukowości, zawsze będą zdystansowane. Akcja Hiacynt dotyka mnie bowiem o wiele bardziej bezpośrednio niż tylko przez pryzmat praktyki badawczej.

Lesbijka

Jako lesbijka mogę powiedzieć, że zgłębianie tematu Akcji Hiacynt wzmocniło moje poczucie przynależności do społeczności LGBT+. Nie mówię tutaj o szkodliwym skrócie myślowym, w ramach którego poddawana romantyzacji przemoc, jakiej doświadczały osoby poddane Akcji Hiacynt, miałaby jakoś rezonować z moim doświadczaniem homofobii. Mam ten przywilej, że jeszcze nikt nie groził mi zatrzymaniem i przesłuchaniami na komendzie. Jednak im dalej zagłębiałam się w opowieści świadków, tym bardziej narastał we mnie gniew. Urósł on do pułapu ogromnej siły, kiedy – być może po raz pierwszy w życiu – w tak jasny i klarowny sposób pojawiła się we mnie niezgoda na takie traktowanie ludzi, MOICH ludzi. Grupy, której jestem częścią. Gniew, który odczuwam, nie jest destrukcyjny, tylko napędzający mnie do działania.

Z drugiej strony, jako że jestem lesbijką, wyraźnie poczułam, że Hiacynt nie jest do końca o mnie – ofiarami nie były osoby z doświadczeniem kobiecości. To kazało mi się zastanowić, czy z takim stanem, decyzjami służb porządkowych czy też innych podmiotów, nie można powiązać ogólniejszych tendencji, w tym przypadku niewidoczności lesbijek. Rzecz ta stała się dla mniej jeszcze bardziej dojmująca podczas październikowej konferencji naukowej “Różowe Archiwa” po wysłuchaniu referatu Agnieszki Małgowskiej ze Stowarzyszenia Sistrum. Autorka przeprowadziła nas przez niuanse sytuacji, z jaką mierzy się ta część społeczności sygnowanej akronimem LGBTQ+. Wtedy moje bycie kulturoznawczynią pragnącą krytycznych rozważań o reprezentacji w upamiętnianiu zostało tylko wzmocnione doświadczeniem lesbijskim. Poprzysięgłam sobie, że nie zaprzestanę pytań o historie i losy tych, które i którzy być może nie przychodzą nam od razu do głowy, kiedy myślimy o akcji Hiacynt – kobiet, lesbijek, osób nie-cispłciowych.

Fakt bycia lesbijką, a co za tym idzie członkinią społeczności LGBTQ+, wzmacnia tylko postulat upamiętniania, który podnosiła już kulturoznawcza “część mnie”. Z tej przyczyny chcę, więcej nawet – jako nieheteronormatywna obywatelka tego kraju wymagam - aby temat Hiacynta był podejmowany. Oczywiście, z tyłu głowy pobrzmiewa mi to słynne zdanie przypisywane George’owi Santayamie, że kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie, które w swojej stanowczości mnie razi. Zwłaszcza, jeśli mówimy o historii społeczności osób queerowych, które doświadczają dyskryminacji i przemocy na co dzień – przemoc nie jest dla nich przeszła, przynależna historii. Dlatego pamięć o tym, że w naszym kraju, nawet jeśli za innego ustroju politycznego, dokonywano tego typu aktów przemocy wobec “naszych ludzi”, powinno stawać się tylko kolejnym argumentem za bacznym obserwowaniem i pociąganiem do odpowiedzialności władz, których działania mogłyby nas zbliżać (czy też, niestety, już zbliżają1) do podobnych aktów. Kiedy bowiem myślę o akcji Hiacynt dręczy mnie pytanie o granice zaufania społecznego – czy tutaj, teraz, w dzisiejszej Polsce, mogę mieć pewność, że temat ten zostanie uznany za ważny. Ale może przede wszystkim – czy na pewno nie będzie drugiej, współczesnej Akcji Hiacynt?

Osoba chora przewlekle

Wreszcie, może zupełnie przez przypadek, może z nadania jakiejś wyższej siły rządzącej naszym uniwersum, pisanie tego tekstu rozpoczęłam 1 grudnia, który jest światowym dniem AIDS. I choć odchodzi się od uproszczonego, a zarazem błędnego założenia, że HIV i AIDS dotyczą tylko gejów, temat ten niestety łączy się z akcją Hiacynt bezpośrednio – epidemia AIDS, która swój punkt krytyczny osiągała właśnie w latach 80. I 90. XX wieku, została wykorzystana jako pretekst do tropienia, zatrzymywania i zbierania prywatnych danych osób ze środowiska LGBTQ+. Mój gniew, o którym pisałam przy doświadczeniu lesbijskim, tylko się wzmógł. Bowiem myśl, że władza może wykorzystać, czy wręcz wypaczyć argument zapobiegania epidemii choroby, by uprawomocnić decyzję o prowadzeniu rejestru osób o – za przeproszeniem – “konkretnych skłonnościach”, jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. Dlatego z premedytacją podsycam swój gniew, którego jako osoba chorująca przewlekle na nowotwór, nie chcę i nie mogę uciszyć.

Oczywiście, ktoś mógłby się obruszyć, że mówimy o zupełnie innych kwestiach - tutaj jednostka zakaźna, którą trzeba “opanować”, tutaj rak. Jednak – i znów odwołam się do kulturoznawczej ekspertyzy – mechanizmy metaforyzacji, a co za tym idzie tabuizacji tych typów chorób mają wiele wspólnego. Nie bez przyczyny 10 lat po napisaniu swojego klasycznego eseju Choroba jako metafora, w którym porównywała metafory gruźlicy i raka, Susan Sontag poczuła konieczność dopisania “dalszej części” – AIDS i jego metafor.

Sama doświadczam na co dzień negowania, wypaczania mojej choroby z racji tego, że narosło wokół niej tak wiele metafor. Wiem również o społecznych konsekwencjach, których doświadczają osoby chorujące na raka. Osoby obarczane są daleko idącym konsekwencjami ze strony społeczeństwa, począwszy od izolacji społecznej (wierzcie mi, przekonanie, że nowotworem można się zarazić jest bardziej powszechne niż mogłoby się wydawać), aż po zwolnienie z pracy po diagnozie. Dlatego też budowanie nawet zalążka biopolitycznego zarządzania prowadzącego do akcji takich jak Hiacynt będzie wywoływało mój natychmiastowy sprzeciw.

Kiedy podejmowałam się pracy nad publikacją, nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że tak dalece wzmocni proces, który nazwałabym czułą radykalizacją. Każe mi ona nie ustawać w staraniach o uhonorowanie tych, którzy byli przede mną, moich queerowych przodków, członków rodziny z wyboru. Być może dopiero teraz przychodzi czas, kiedy będą mogli przemówić. Naszym zadaniem będzie przyjmować ich świadectwa z troską i uważnością, by żadne ze słów nie zostało wypaczone i użyte przeciwko grupie. Czuję się zaszczycona mogąc uczestniczyć w tym procesie. Myślenie o Hiacyncie, zajmowanie się tym tematem, osadza mnie w teraźniejszości i wychyla w przyszłość, a w każdej z tych czasoprzestrzeni będę walczyć o moich ludzi jak lwica. Żeby ten czarny Hiacynt dziejów nie zakwitł już nigdy więcej.

💡 Korekta: Beata Zając

Weronika Kułacz
Weronika Kułacz

Członkini zespołu badawczego, redaktorka publikacji o akcji Hiacynt powstającej w ramach projektu „Różowe Archiwa”.

Przeczytaj więcej:

    ← Do strony głównej