Magazyn 1 / 2023

Uniwersytet na wolnym rynku

Piotr Statucki

Piotr Statucki

22 mar 2023

Uniwersytet jest dla mnie ważną instytucją. Jako doktorant regularnie mierzę się z różnymi wyzwaniami, które towarzyszą funkcjonowaniu uczelni. Widzę przez to, jak wpływają one na mnie i na inne osoby związane z akademią. W szkołach wyższych kształcą się ludzie, którzy w przyszłości będą decydować o losach naszego państwa. Będą uczyć dzieci w szkołach, planować miasta, startować w wyborach, zakładać firmy i rozliczać podatki, wypowiadać się o kryzysie klimatycznym, masowych migracjach i etyce nowych technologii. I stąd pojawia się pytanie: czy uczelnia stanowi dobre miejsce rozwoju? Czy myśli się tam kategoriami wspólnoty, na rzecz której te osoby będą być może pracować w przyszłości?

Edukacji wyższej nie ominęły postępujące procesy transformacyjne, w wyniku których wszystko zyskało wartość rynkową. W porównaniu do innych sektorów państwowych stało się to tylko z drobnym opóźnieniem. Zgodnie z zasadami rynku uczelnia produkuje wiedzę oraz oferuje usługi edukacyjne, które w ciągu ostatnich dekad stały się znacznie bardziej dostępne i popularne.  Ta zwiększająca się liczba osób na studiach wyższych wymagała rozbudowy struktur zarządzania i biurokracji. Chciałbym pokazać, ze swojej perspektywy, jak te struktury administracyjne przekładają się na realia studiowania i pracowania na uczelni.

Spójrzmy na mechanizm ewaluacji osób pracujących naukowo. Bierze się w nim pod uwagę trzy czynniki: przede wszystkim publikację tekstów w wydawnictwach naukowych punktowanych zgodnie z ministerialną listą, w mniejszym stopniu – wpływ działalności badawczej na społeczeństwo oraz uzyskiwane środki finansowe. Na ocenę jednostek naukowych przekładają się punkty uzyskane przez osoby, które dla nich pracują.  Im wyższy wynik jednostki, tym większe subwencje, a także szerszy zakres uprawnień, takich jak prowadzenie studiów w danej dyscyplinie bądź nadawanie stopnia doktora.

Stawka jest wysoka – także dlatego, że na polskich uczelniach brakuje pieniędzy. W Polsce więcej środków otrzymują starsze uczelnie znajdujące się w dużych miastach. Na ewaluacji tracą natomiast szkoły wyższe w mniejszych miejscowościach, które nie publikują na potęgę za granicą, ale są ważnymi ośrodkami edukacyjnymi w regionie. Obecny mechanizm zwiększa nierówności między uczelniami i faworyzuje najsilniejszych zamiast dbać o decentralizację wiedzy oraz przywilejów. Podział finansów stanowi zatem istotny instrument polityki państwowej. Rządzący mogą marzyć o silnych uczelniach na międzynarodowym poziomie, ale chcą jednocześnie mieć nad nimi znaczną kontrolę i wydawać na nie jak najmniej z budżetu państwa. Nasza władza kieruje się innymi priorytetami niż rozwój nauki, na co niedawno zwracał uwagę w swoim tekście Maciej Andruszko.

W tak przedstawionym systemie oceny, publikacje i granty stanowią przedmiot swego rodzaju gry w punkty. W skrajnej postaci prowadzi to do zachowań patologicznych takich jak np. sztuczne napędzanie wzajemnych cytowań przez autorów albo publikację tekstów w tzw. „drapieżnych czasopismach”. Zazwyczaj skutkuje jednak tym, że osoby pracujące na uczelniach obsesyjnie przeliczają swoje dokonania i bez przerwy śledzą kolejne zmiany w zasadach ewaluacji. Przekłada się to choćby na ich zdrowie psychiczne oraz ich możliwości przygotowania dobrych zajęć dydaktycznych. Zniechęca ich to również do podejmowania projektów długofalowych albo takich obarczonych wyższym ryzykiem niepowodzenia. Sam Peter Higgs (tak, ten od bozonu Higgsa) stwierdził, że przez współczesny świat akademicki zostałby pewnie uznany za niewystarczająco produktywnego. Publikowanie coraz mniej wynika więc z potrzeby podzielenia się uzyskaną wiedzą, a coraz bardziej staje się rytualnym pisaniem w próżnię. Z gorzkim uśmiechem można zastanawiać się, jak wiele tekstów naukowych nie zostaje nigdy przeczytane. Jednocześnie nie sposób wypisać się z gry, której wynik decyduje o utrzymaniu pracy i źródła zarobku.

Jak w tej rzeczywistości kształtuje się moje doświadczenie jako doktoranta? Ustawa 2.0 przekształciła studia doktoranckie, przenosząc je do nowej jednostki – szkoły doktorskiej. Pierwszy rocznik, który podjął studia w tym trybie, będzie opuszczał uczelnię dopiero w tym roku. Trudno zatem o ostateczne podsumowania, ale samą reformę doktoratu oceniałbym raczej pozytywnie. Jako doktorant znajduję się jednak w specyficznej sytuacji. Uczęszczam na zajęcia i zdobywam wiedzę, ale nie znajduję się już w tej samej roli studenta uniwersytetu jak na poprzednich etapach studiów. Nie jestem też jego pracownikiem, mimo że od drugiego roku jestem zobowiązany do prowadzenia zajęć w ramach praktyk dydaktycznych. Piszę rozprawę doktorską, ale – podobnie jak na późniejszych etapach kariery naukowej – powinienem przy tym publikować artykuły i brać udział w konferencjach, najlepiej na poziomie międzynarodowym. Jestem także zachęcany do ubiegania się o granty – wymaga to wiele pracy i stanowi niepewny, ale często jedyny środek finansowania bardziej kosztownych aktywności. Podczas gdy osiągnięcia te to dla mnie kolejne punkty w CV (konieczne dla kontynuowania kariery naukowej), dla uczelni są cenne z perspektywy starań w zakresie ewaluacji. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno zignorować porównanie osób na doktoracie do taniej siły roboczej. Ważnym elementem reformy studiów doktoranckich było ustanowienie stypendium dla wszystkich osób kształcących się w szkole doktorskiej – wcześniej przysługiwało ono tylko niektórym. Nie jest to jednak kwota na tyle wysoka (min. 2.667,70 zł brutto przez pierwsze dwa lata kształcenia), żeby łatwo zrezygnować z pracy w innym miejscu. Nowe studia doktoranckie wpisują się więc nieuchronnie w korporacyjny model uczelni oparty na rozrastającej się biurokracji i marnych pieniądzach.

Próba wyjścia z tej patowej sytuacji wymagałaby na pewno zmian na poziomie ogólnopolskim. Podstawą wydaje się zwiększenie publicznych wydatków na szkolnictwo wyższe – bez tego dobrej nauki nie będzie. W zakresie jej ewaluacji konieczne jest moim zdaniem przesunięcie uwagi na kryteria jakościowe i ocenę ekspercką oraz dowartościowanie różnych osiągnięć w pracy naukowej: publikacji książkowych, prowadzenia zajęć, zaangażowania w struktury uczelniane i innych. Możliwe jest też pozostawienie uczelniom pewnego stopnia swobody w ocenie dorobku osób tam zatrudnionych. Nie jest to propozycja przełomowa, takie rozwiązania obowiązują w krajach skandynawskich, ale też w Niemczech czy w Australii.

Póki co jednak zmiany nie nadchodzą. Sądzę, że konieczne są wobec tego działania oddolne, na poziomie społeczności w poszczególnych ośrodkach naukowych.  Warto powracać do tak podstawowej wartości uniwersytetu, jaką jest dyskusja, wymiana myśli. Nauka powstaje zawsze w relacji z innymi. Łatwo o tym zapomnieć, kiedy w swojej pracy jesteśmy rozliczani z indywidualnych osiągnięć. Moje najlepsze doświadczenia ze studiów biorą się ze współpracy ze świetnymi promotorami, którzy ufali moim (czasem nieskładnym) poszukiwaniom. Z zajęć prowadzonych przez osoby, które z pasją dzieliły się swoją wiedzą, wynikami badań, refleksjami.  Z żywych dyskusji, na zajęciach i poza nimi, prowadzonymi z osobami o różnych doświadczeniach czy zainteresowaniach. Z lektur, które kształtowały mój sposób myślenia. To dzięki temu nieustającemu dialogowi mogę wypełniać swoje plany naukowe i rozwijać się jako badacz.

Pod pojęciem wspólnoty może też – i powinno – kryć się powiązanie ze społecznością poza murami uczelni. Mam na myśli działania takie jak organizacja otwartych wydarzeń, badanie lokalnych problemów oraz wdrażanie potrzebnych zmian. Są one już organizowane, ale uniwersytety wciąż mają na tym polu sporo do zrobienia. Czy jedynym wyjściem jest przyznanie takim aktywnościom przez ministerstwo dodatkowych punktów?

Uniwersytet zawsze podlegał ewolucji, odpowiadając w jakiś sposób na zmieniające się realia. Nie ma już powrotu do tradycyjnego modelu uczelni, którego wartości odnosiły się do wolności nauczania, autonomii uczelni, wzajemnego zaufania czy poszukiwania prawdy. Zweryfikujmy jednak, jak wytrzymały one próbę czasu. Zastanówmy się, czy niektóre z nich nie są nam nadal potrzebne, aby przełamać trwający w edukacji wyższej impas – tak, aby osoby związane z uniwersytetem mogły uczyć się i pracować w dobrych warunkach, sprzyjających kształtowaniu wspólnoty w środowiskach naukowych i poza uczelnią.

✅ Korekta: Daria Malinowska

Piotr Statucki
Piotr Statucki

Członek zespołu badawczego. Socjolog, naukowiec, publicysta – zajmuje się tematyką samorządu terytorialnego, mieszkalnictwem oraz szkolnictwem wyższym.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Przeczytaj więcej:

    ← Do strony głównej