← Magazyn 1 / 2023
Miasto w pamięci, pamięci w mieście
Kto ty jesteś?
Pytanie „kim jestem?” leży u podstaw naszej tożsamości. Nie inaczej jest w przypadku tożsamości narodowej – jestem Polakiem, jestem Polką. Jak reagujemy na hasło „Polska”? Możemy wyrzucić z siebie bez większego zastanowienia: chrzest, Grunwald, rozbiory! Być może przypomnimy sobie opowieści naszych dziadków. Albo milcząco zwiesimy głowę. Możemy też sięgnąć pamięcią do akademii z podstawówki. Ja przypominam sobie właśnie szkolne przedstawienie, w którym grałem pruskiego nauczyciela, przeciw któremu buntowała się polska klasa śpiewająca dzielnie Rotę. Była to kontrowersyjna rola. Proszę, jak łatwo można uruchomić ten ciąg skojarzeń!
Może to dlatego, że szkoła stanowi jedno z ważniejszych miejsc przekazywania pamięci o przeszłości. Realizowany tam program historii powstaje pod wpływem osób będących u władzy. To one uznają, o czym i w jaki sposób powinniśmy pamiętać, co jest godne przekazania młodym ludziom, a co lepiej byłoby przemilczeć. Treści, które poznają oni w szkole, przekładają się na ich wyobrażenie państwa oraz swojej w nim roli. Uznaniowość decyzji co do podstawy programowej widzimy bardzo wyraźnie w przypadku przedmiotu historia i teraźniejszość.
Gdzie ty mieszkasz?
Pamięć lokalna, czyli taka związana z najbliższymi dla nas miejscami, funkcjonuje na innych prawach niż pamięć narodowa. Na próżno próbuję przywołać swoje szkolne lekcje, dzięki którym usłyszałem coś o historii mojego miasta, Łodzi. Kilka zdań w podręczniku o rewolucji 1905 roku – o buncie łódzkim czy włókniarkach dowiadywałem się dużo później. Poza okazjonalnymi wyjściami do muzeum czy wyjazdami poza miasto na edukację regionalną brakowało czasu. Mam wrażenie, że tego typu aktywności nie są cenione w procesie kształtowania spójnego narodowego ducha, bez lokalnych kontekstów i zawiłości. Na czele historii opowiadanej w tym duchu stoją władcy i generałowie, a zwykli ludzie mieszczą się gdzieś w statystykach o strukturze społeczeństwa i gospodarki. Szczęśliwie pojawiło się niedawno więcej książek, które sięgają do ludowej historii Polski.
Z jednej strony pamięć lokalna jest więc pozbawiona ważnego środka transmisji w postaci systemu edukacji. Z drugiej – uważam, że daje to jej szansę na większą wielowątkowość. Pozwala ona też na zróżnicowanie podmiotów odpowiedzialnych za jej podtrzymywanie: lokalnych władz, organizacji pozarządowych, mediów, badaczy czy artystów. Przeszłość danego miasta trzeba odkrywać samemu, korzystając z dostępnych źródeł, ale także z przekazów rodzinnych. Pamięć o lokalnej przeszłości przejawia się nawet w prostych, codziennych sytuacjach. Dobrze widać to w przypadku części z łódzkich nazw ulic, które poddane były procesom dekomunizacji. W mojej okolicy, na tablicach widnieją takie nazwy jak Złotnicza, Organizacji „Wolność i Niezawisłość”, Bronisława Skury-Skoczyńskiego. Zamiast tego w rozmowach mieszkańców słychać czasem: Róży Luksemburg, Włady Bytomskiej, Karola Liebknechta.
Czym ta ziemia?
Ktoś mógłby stwierdzić: w porządku, ale jak niby wpływa to moje życie? Wiem co nieco o swoim mieście, nie kładę zniczy pod pomnikami, nie świętuję niepodległości na marszu. Pamiętajmy jednak, że wszyscy korzystamy z tej samej przestrzeni publicznej – tej, w której stoją pomniki i odbywają się marsze. Często negocjowane jest tam to, co i jak pamiętamy. Powinniśmy w tych negocjacjach mieć ważny głos.
Różne przejawy pamięci w przestrzeni publicznej odwołują się do wartości, które współdzielimy lub które wywołują nasz sprzeciw. Wiąże się z tym dużo sprzecznych interesów, opinii i emocji. Przykład drugi z Łodzi: ostatnio ktoś w rocznicę śmierci Jana Pawła II oblał jego pomnik farbą. Dla osoby, która to zrobiła, był to może jedyny sposób buntu przeciw obronie nieskazitelnej pamięci o papieżu. Pomniki to dosyć wrażliwa, ale bardzo pouczająca sprawa. To, które wznosimy, a które obalamy, dużo mówi o naszym „tu i teraz” (więcej niż o upamiętnianych na nich postaciach). Istotny w tym wszystkim jest dla mnie wniosek, że w przestrzeni miasta nie jesteśmy biernymi obserwatorami. Mamy szansę na uczczenie albo wyrażenie niezgody na jakiś fragment historii.
Publiczne formy upamiętniania wpływają też po prostu na nasze otoczenie, w którym na co dzień się poruszamy. Przykład trzeci: nowa siedziba Muzeum Dzieci Polskich, powołanego w 2021 roku przez ministra Glińskiego, Rzecznika Praw Dziecka i Instytut Pamięci Narodowej. Instytucja ta zakupiła dwie działki przy ul. Przemysłowej w Łodzi, gdzie w czasie drugiej wojny światowej mieścił się niemiecki obóz dla polskich dzieci i młodzieży. Powstanie siedziby ma wiązać się z wyburzeniem pawilonu ze sklepami, co skłoniło osoby mieszkające w okolicy do protestu. Ich frustracja jest tym większa, że pomysł zbudowania w wyznaczonej lokalizacji muzeum nie był z nimi konsultowany. Pomysł na ufundowanie muzeum może zaskakiwać, zważywszy na to, że w okolicy znajdują się różne formy upamiętnienia dzieci z obozu przy ul. Przemysłowej: prace z serii „Dzieci Bałut – murale pamięci” czy Pomnik Pękniętego Serca w pobliskim parku, przy którym odbywają się obchody rocznicowe. Historia obozu nie uległa zapomnieniu, doczekała się różnych przedstawień w tekstach naukowych, ale też w filmie (od „Obozu na Przemysłowej” z 1970 po nowsze produkcje, takie jak „Nie wolno się brzydko bawić” z 2012).
W ramach podsumowania tej sytuacji proponuję dwugłos.
Jarosław Szarek, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, podczas konferencji prasowej na temat Muzeum Dzieci Polskich: „Okupant niemiecki pogwłałcił [sic!] wszelkie umowy międzynarodowe, ale najbardziej pogwłałcił to, co leżało u podstaw naszej cywilizacji – kodeks rycerski: nie walczy się z osobami bezbronnymi – dziećmi, kobietami i osobami starszymi. Obóz na Przemysłowej jest miejscem zwycięstwa zła, ale dzisiaj musi zwyciężyć pamięć”.
Anonimowa mieszkanka osiedla protestująca przeciw budowie muzeum w wyznaczonej lokalizacji: „Ja to wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale dlaczego nie dbamy o ludzi żywych?”.
**
Nasza przeszłość określa to, kim jesteśmy teraz. Niebezpieczna wydaje mi się sytuacja, w której jakaś opowieść o przeszłości zostaje nam narzucona – ocena już dokonana, morał wyciągnięty za nas. Możemy od tych narzuconych historii uciekać na różne sposoby. Jednym z nich jest zwrócenie się ku historiom lokalnym. Poznawajmy losy swoich miast czy regionów – tak, żebyśmy wiedzieli, dlaczego i za czyją sprawą trwają one w obecnej postaci. Bądźmy uważni na to, jak przeszłość upamiętniana jest wokół nas i czy wyrażamy na to zgodę – w innym razie decyzja będzie podjęta bez naszego udziału. Mam świadomość, że historia wydaje się niekiedy trudna, nieatrakcyjna albo odległa. Współwinna może jest tu szkoła, która potrafi skutecznie dusić w podopiecznych ciekawość i zaangażowanie. Nie skreślajmy jednak historii przez wspomnienia o wykuwaniu dat i miejsc bitew (Cedynia, Warna, Białołęka!). Pod nazwiskami, datami i nazwami miejsc kryje się dużo więcej wątków niż w podręcznikowych opisach. Sięgajmy więc do przeszłości, wyciągajmy z niej wnioski na dziś i na lepszą przyszłość, którą chcemy budować.
✅ Korekta: Daria Malinowska
Przeczytaj więcej:
← Do strony głównej