Magazyn 1 / 2024

Rolnik sam (?) w dolinie, czyli krótka kronika solidarności społecznej

Marcin Dziubek

Marcin Dziubek

15 mar 2024

1993/2008

W 2008 roku, gdy rozpoczął się całodniowy strajk nauczycieli organizowany przez ZNP, wraz z moimi kolegami i koleżankami z liceum byliśmy przekonani o jednym – będzie laba. Niestety dla nas nie wszyscy nasi nauczyciele zdecydowali się wziąć udział w proteście, co skończyło się tym, że musieliśmy przyjść do szkoły, nawet jeśli co druga lekcja miała się nie odbyć. Rozżaleni zapytaliśmy naszą anglistkę, czemu nie strajkuje, niemiło ironizując na temat solidarności zawodowej i łamistrajków (młodzi gniewni jak się patrzy!). Odpowiedź, którą uzyskaliśmy, nie tylko spowodowała ostudzenie naszych młodocianych zapędów, ale była na tyle trudna, że została ze mną do dziś.

Moja nauczycielka opowiedziała nam swoją historię strajkową: jak zaangażowała się w działania związku zawodowego i jakich rozczarowań doznała. W latach 90. ubiegłego stulecia środowisko nauczycielskie strajkowało kilkukrotnie. W 1993 roku najpierw zaprotestował ZNP, a potem Solidarność (tak, były takie czasy, w których oba związki ramię w ramię protestowały przeciwko władzy). Ogromna część kadry nauczycielskiej przyłączyła się do długoterminowego strajku, który w niektórych województwach wpłynął na przesunięcia w terminach matur. Nie wpłynął jednak na wzrost płac (a chwilę później doszło do rozwiązania sejmu przez prezydenta Wałęsę, choć nie z powodu protestu sfery budżetowej). Kilka miesięcy później, na przełomie 1994 i 1995 roku Solidarność przyłączyła się do trwającego 30 dni protestu głodowego służby zdrowia. Ten protest także nie przyczynił się do poprawy sytuacji nauczyciel.

Dla mojej nauczycielki były to momenty formacyjne. Protesty nie tylko nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, ale pozostawiły nauczycieli z przekonaniem o braku skuteczności takiej formy walki o swoje prawa. Co więcej, dla części z nich skończyło się to ogromnymi komplikacjami prywatnymi. Strajk nie był formą odpłatnej przerwy w pracy – każdy nieprzepracowany dzień wiązał się z obniżką pensji. Nauczyciele w mojej szkole, mimo że cięcia po kieszeni każdego dotyczyły tak samo, zrobili specjalną zrzutkę na koleżankę, która samodzielnie wychowywała dwójkę dzieci. Ich solidarność w tym akcie obywatelskiego nieposłuszeństwa, choć cenna i wartościowa, wzmocniła gorzki smak porażki. W tej nierównej walce z silniejszym przeciwnikiem, jakim było w tym wypadku państwo (które przecież powinno o nich, jako pracowników budżetówki zadbać, prawda?), przegrali wszystko co mogli – nie tylko nie dostali podwyżek, ale odebrano im poczucie, że zawód, który wykonują, jest wartościowy społecznie.

Gdy zatem 27 maja 2008 roku po raz kolejny stanęła polska szkoła, moja nauczycielka jak co dzień przyszła do pracy i zrobiła nam lekcję angielskiego. Nie chciała protestować. Protesty i strajki to była dla niej trauma. Jej zawodu, jej pracy nie doceni nikt i nigdy, niezależnie od tego, z jakimi pięknymi ideami dojdzie do władzy. Nie warto zatem wspierać koleżanek i kolegów – już raz to przerabiała, to nie wyjdzie. W kraju Solidarności solidarność została złamana – i to przez władzę, która podobno stała po tej samej stronie barykady.

2020

W 2020 roku, tuż po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 października o niekonstytucyjności jednej z przesłanek do aborcji, na ulicę polskich miast wyszły… właściwie wyszli wszyscy. Niezależnie od tego, jak bardzo Platforma Obywatelska i pan premier Tusk próbują dziś opowiadać o marszach 4 czerwca i 1 października 2023 jako o ogromnych protestach, których nie widziała Polska od 1989 roku, to właśnie strajki w 2020 roku były tymi, które wstrząsnęły krajem doprowadziły (na stałe) do tąpnięcia notowań Prawa i Sprawiedliwości i zmiany społecznej. Złość Polek i Polaków (głównie Polek, umówmy się) wylała się na ulicę nie tylko dużych miast, jak to zwykle bywa w przypadku protestów natury politycznej/społecznej, ale także średnich i małych miast, miasteczek i wsi!

Jesienią 2020 roku protestowały jednak, o czym mało kto z nas już dziś pamięta, nie tylko kobiety. Jesienią (dokładnie w drugiej połowie października) protestowali także… rolnicy! Wtedy przyczyną protestów środowiska rolniczego była sławetna 5 dla zwierząt (projekt, który podobnie jak wspomniany wyrok TK był dla PiS-u niekorzystny nie tylko sondażowo, ale także wewnętrznie – to wtedy krytykujący dziś swego lidera minister Ardanowski pierwszy raz poważnie zagroził Kaczyńskiemu odejściem z partii i zabraniem ze sobą nawet kilkunastu parlamentarzystów).

W tym czasie moją uwagę przykuło jedno wydarzenie. W Nowym Dworze Gdańskim rolnicy zaprotestowali wspólnie ze… strajkiem kobiet! I choć wierchuszka ówczesnych protestów odcinała się od proaborcyjnych haseł protestujących spod znaku czerwonej błyskawicy, sam Michał Kołodziejczak skomentował tę sytuację tak:

„(…) skoro władza zaczyna wszystkich odrzucać, to ludzie odrzuceni zaczynają budować między sobą sojusze.”

I mimo że obie grupy walczyły o różne sprawy, pod różnymi sztandarami to tym, co z mojego punktu widzenia łączyło oba protesty, był bunt przeciwko (złej) władzy. Władzy, która nie słucha i nie jest proobywatelska. Choć “konserwatywnego rolnika” od “wyzwolonej Warszawianki” może różnic wszystko, na pewno łączy ich to, że żyją pod wspólnym, polskim dachem – wspólnym prawem i wspólnym rządem. Czy taki nieoczywisty sojusz mógł przynieść pozytywne skutki? Moim zdaniem mógł. Co więcej, tylko w takim rodzaju solidarności - przekraczającej partykularne interesy i wychodzącej poza bańki informacyjne, widzę możliwość rozwoju prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego.

2024

Od kilku tygodni na ulice, drogi, place miast, miasteczek i wsi wyjeżdżają polscy rolnicy (i rolniczki), by zaprotestować przeciw… no właśnie. Właściwie o co chodzi w protestach rolników? Słysząc wciąż o blokadach dróg, granic, spotkaniach z czołowymi politykami, a nawet palonych oponach w Brukseli (protesty sięgają praktycznie całej UE), będąc jednocześnie osobą z dość dobrze rozwiniętym nasłuchem społecznym, w pierwszym chwili chciałem się wypowiedzieć, napisać świetny tekst i… poległem. Sprawa okazała się skomplikowana i nie byłem w stanie rozeznać się do końca, o co w tym chodzi.

W jakimś obronnym odruchu chciałem przestać się tym zajmować. Przestać o tym myśleć, wyrzucić do kosza. Zresztą – kogo obchodzą rolnicy? Temat wracał jednak jak bumerang. Nie mogłem od niego uciec. Zacząłem się zastanawiać, czy mnie, wielkomiejskiego (choć z małomiasteczkowym rodowodem) wykształciucha, pracującego zdalnie, z ludźmi, nad projektami dotyczącymi całkiem innych obszarów życia, powinno obchodzić, co się dzieje w rolnictwie? Już nawet nie pamiętam, kiedy byłem na wsi dłużej niż przejazdem, a w ogóle przecież polska wieś to nie tylko nie rolnicy!

Doszedłem jednak do wniosku, że moje myślenie jest z założenia błędne, a sprawa protestów jest tym, o czym jako Lepsze Jutro pisaliśmy i mówiliśmy od dawna. Poniżej kilka przykładów, dlaczego powinno nas, ludzi zainteresowanych przyszłością Polski i naszego społeczeństwa interesować to, o co i z kim walczą rolnicy.

Dla jasności – nie wyjaśnię Wam o co chodzi w tych protestach, nie rozjaśnię szczegółów. To, co spróbuję zrobić, to przekonać Was, że jest kilka argumentów i perspektyw, które, jeśli są Wam tak jak mi, bliskie, powinny przekonać Was do własnej pracy i próby zrozumienia (i wsparcia?) rolniczych strajków.

Po pierwsze: patriotyzm

W sklepie korzystam z Poli, aplikacji stworzonej przez Klub Jagielloński, która pozwala po kodzie kreskowym rozpoznać pochodzenie danego produktu oraz firmy, która go wyprodukowała. Ważne jest dla mnie by zapewniać miejsca pracy dla Polek i Polaków, rozwijać przez to lokalne społeczności i całe regiony (sam pochodzę z miejsca, gdzie nie ma już żadnego dużego zakładu pracy, co w ogromnym stopniu wpływa na zubożenie miasta i jego mieszkańców). Co więcej, chcę wzmacniać także polskie firmy – z polskim kapitałem, zarejestrowane i płacące podatki w Polsce. Dlaczego? Co za różnica, skąd pochodzi kupiona przeze mnie musztarda czy ziemniaki? Bo to nas wzmacnia. Bo nawet, a może zwłaszcza, w czasach globalizacji dbanie o lokalność powinno być naszym priorytetem. Nie rozumiem patriotyzmu jako przekonania o tym, że Polska jest wyjątkowa, a jej mieszkańcy zasługują na wywyższenie i opiekę przenajświętszej. Dla mnie to wspieranie ludzi tu i teraz. W ich miejscu zamieszkania, na ich ziemi. To wzmacnia poczucie tożsamości i przynależności, a to przecież nieodłączne czynniki dobrej, wspierającej się wspólnoty – zarówno tej lokalnej, jak i narodowej. Jeśli nie zadbamy o dobrostan indywidualny, możemy śmiało porzucić koncept wspólnoty i samorządności.

Rolnictwo to zawód w dużej mierze wielopokoleniowy. Nawet teraz, podczas protestów można to usłyszeć: Nie chcemy opuszczać i marnotrawić ojcowizny. Nie chcemy się przekwalifikowywać. Warszawo - krzyczał jeden z organizatorów protestu w stolicy - chcemy Cię nakarmić!

Możemy sprowadzać zboże z Ukrainy czy nawet z Chin. I pewnie będzie to tańsze. Tylko czy wyjdzie nam wszystkim na zdrowie? Pewnie nie, bo mówimy o krajach, w których nie obowiązują regulacje i normy unijne, a te - czy to się komuś podoba, czy nie - starają się zapewnić nam bezpieczeństwo i zdrowie.

Po drugie: ekologia

Powodem całej awantury jest Zielony Ład i jego rygorystyczne z punktu widzenia rolników zapisy, między innymi ten o konieczności pozostawiania części swojego pola raz na kilka lat pod ugór. Miałoby to pomóc w walce z globalnym ociepleniem. Wydawać by się mogło zatem, że rolnicy są przeciwni ekologicznym postulatom i nie zależy im wcale a tym, byśmy za chwilę wszyscy nie spłonęli. Tylko czy sprowadzanie taniego zboża zza wschodniej granicy (czasem z Dalekiego Wschodu) jest rozwiązaniem ekologicznym? Czy Unia Europejska dążąc do neutralności klimatycznej nie wylewa dziecka z kąpielą?

Och, nie odpowiem Wam na to pytanie, bo opieram się jedynie na swoich przekonaniach i intuicjach. Chcę Wam jednak zwrócić uwagę, że czasami hasła patriotyczne mogą łączyć się z ekologią, a wizja tej ostatniej tworzona przez europejsko-urzędnicze elity nie musi być jedynie słuszna. Kupowanie produktów spożywczych od lokalnych producentów jest jedną z najbardziej ekologicznych postaw, jakie możemy sobie wyobrazić. Obniża między innymi koszty emisji paliw (transport) oraz wzmacnia kontrolę jakości produktu.

Nie uważam, że w sporze między UE a rolnikami tylko jedna strona ma rację (zła Unia, dobrzy rolnicy). Wręcz przeciwnie – dostrzegam siłę argumentów także po stronie Komisji Europejskiej i unijnych polityków. Uważam, że to, co zawodzi nas w aktualnej sytuacji, to jednak komunikacja (przede wszystkim w sprawie przyczyn, wynikających z nich potrzeb oraz skutków globalnego ocieplenia i polityki Zielonego Ładu) oraz mały dostęp do demokratycznych metod regulacji przepisów. Jeśli rolnicy muszą palić opony przed Parlamentem Europejskim, to znaczy, że nie ma odpowiedniej przestrzeni do dialogu. Co zresztą bezpośrednio prowadzi nas do kolejnego argumentu.

Po trzecie: Unia Europejska i jej przyszłość – w stronę demokracji czy technokracji?

Od lat trwa dyskusja (w dużej mierze nie wychodząca poza politologów i publicystów, więc istnieje szansa, że o niej nie wiecie) o tym, na jakim poziomie bezpośredniości powinny odbywać się poszczególne wybory w Unii Europejskiej. Już w latach 70. XX wieku powstała idea o potrzebie stworzenia wyborów, a co za tym idzie, także partii europejskich (zresztą częściowo zrealizowana – szefem jednej z partii – Europejskiej Partii Ludowej - był do niedawna Donald Tusk). Nadal jednak o prawdziwie europejskich wyborach możemy tylko pomarzyć.

Zwróciliście uwagę? Wybory do Parlamentu Europejskiego odbywają się de facto jak wybory krajowe. Startują w nich nasze partie/komitety, które nie muszą nawet informować swoich wyborców do jakiej frakcji w Europarlamencie będą należeć. (Dobrym przykładem jest Koalicja Europejska z 2019 roku, której europarlamentarzyści rozeszli się do dwóch, ideologicznie odrębnych frakcji, mimo że dla zwiększenia potencjału wyborczego startowali pod jednym szyldem). Gdy zaczynano organizować powszechne wybory europejskie istniała zgoła inna idea – docelowo miały to być wybory prawdziwie powszechne – w których moglibyśmy z Niemcami, Francuzami czy Belgami głosować w jednym wspólnym głosowani, na europejskie partie z różnorodnymi kandydatami. Miało to wzmacniać transparentność reprezentowanych przez daną partię poglądów oraz budować poczucie ogólnoeuropejskiej wspólnoty. Z tego wszystkiego został nam wspólny termin pójścia do urn.

Dziś – gdy oraz częściej pojawia się dyskusja nad tym, czy Unia powinna iść w stronę państwa federalnego, a Komisja Europejska, szczególnie ta pod rządami Ursuli von der Leyer, ma zakusy na przekazywanie sobie coraz większych, prawie rządowych, prerogatyw – musimy być bardzo uważni i walczyć o to, by niezależnie od tego, w którą stronę pójdą zmiany, były one demokratyczne. UE jako państwo federacyjne? Nie ma sprawy, tylko wtedy Pani Ursulo zapraszam do wyborów bezpośrednich na szefową Komisji. Ciekawe czy europejscy rolnicy z entuzjazmem zagłosowaliby na Panią lub komisarza Wojciechowskiego, zajmującego się rolnictwem?

Po czwarte: solidarność i wspólnota w oporze przeciw władzy

Wróćmy jednak na naszą polską, nomen-omen, ziemię. Co nam maluczkim pozostaje, gdy wielkie siły, niczym w Diunie czy Gwiezdnych Wojnach, walczą ponad naszymi głowami? Na początek – okażmy zainteresowanie i bądźmy solidarni. Protesty przeciw działaniom władzy to nasza wspólna sprawa. Podzieleni i w pojedynkę, jak środowisko nauczycielskie czy pielęgniarskie, które nie dostają wsparcia od innych grup społecznych i zawodowych, nie zdziałamy nic.

Postarajmy się zrozumieć o co walczą rolnicy. Dlaczego angażujemy się w Strajki Kobiet, a rolnicy są dla nas niezrozumiałym tworem i ich postulaty brzmią, jakby pochodziły z innej planety? Niezależnie od tego, czy blisko nam czy daleko do ich żądań, zauważmy ich i solidaryzujmy się z nimi, bo… protestują wobec władzy. Ogromna grupa ludzi, w całej Polsce, wyszła na ulicę, bo czują się niewysłuchani. Bo czują, że coś jest im odbierane i nie mają na to wpływu. A chcą mieć. Czy inaczej było w przypadku prawa do aborcji? Czy inaczej jest, gdy protestują nauczyciele i nauczycielki? Środowisko pielęgniarskie?

To, co możemy zrobić, to stać po stronie protestujących, z założenia - w zestawieniu z siłą i aparatem władzy - słabszych. Możemy się nie zgadzać i spierać, ale musimy walczyć o możliwość protestu i bycia zauważonym oraz wysłuchanym przez władze. To nasz kraj, nasze życie i nasza ziemia.

Źródła: 1. https://www.agropolska.pl/aktualnosci/polska/rolnicy-ze-strajkiem-kobiet-kolodziejczak-tlumaczy,10212.html

💡 Korekta: Beata Zając
👦 Redakcja merytoryczna: Michał Dąbrowski, Kinga Senderecka, Piotr Statucki

Marcin Dziubek
Marcin Dziubek

Członek zarządu. Politolog, publicysta, edukator – pisze o tematach związanych z tożsamością, polską sceną polityczną i debatą publiczną.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Przeczytaj więcej:

    ← Do strony głównej