Magazyn 1 / 2023

Nowa Lewica, stara konstytucja, te same problemy

Marcin Dziubek

Marcin Dziubek

09 cze 2022

Ćwierć wieku! Gdy myślimy o kimś, kto ma 25 lat, postrzegamy tę osobę jako młodą i rzutką, choć zdolną już do założenia rodziny czy odnoszenia sukcesów zawodowych. 25 lat to więc całkiem poważny wiek, choć ciągle jeszcze młodości. Czy tak samo jest z naszą konstytucją?  Czy pomimo obchodzonego właśnie ćwierćwiecza zachowała witalność, świeżość, a nasze państwo jest dzięki niej sprawne, bo ta daje mu podwaliny pod dobre prawo i adekwatny do potrzeb ustrój?

Kto nie chce, a kto nie chce zmian? 

25 lat konstytucji to dobry czas na podsumowanie, jak sprawdziła się nasza ustawa zasadnicza w praktyce. Jak już wspominaliśmy chcemy rozmawiać o przyszłości państwa, a co za tym idzie – musimy rozmawiać także o naszej konstytucji. By być w tej rozmowie szczerym i otwarcie mówić o przyszłości, musimy dokładnie wiedzieć, co w konstytucji zagrało, co przyniosło pozytywny efekt, a co uniemożliwiło sprawne działanie organom państwa. Tymczasem nasza debata publiczna obarczona jest mitami i oderwanymi od rzeczywistości wizjami/ideami oraz prowadzona na potrzeby partykularnych interesów.

Z jednej strony mamy Prawo i Sprawiedliwość, które swoje propozycje dotyczące nowej konstytucji przedstawiało już kilkukrotnie (m.in. w 2005 i 2010 roku), ale nie ma większości, która pozwoliłaby dokonać jakiejkolwiek zmiany w tym zakresie. Rządzący starają się zatem działać metodą faktów dokonanych i dostosowywać ustrój do swoich potrzeb ustawami lub praktyką (przykład Trybunału Konstytucyjnego), czasem robiąc niezrozumiałe „wrzutki”, które na celu mają chyba tylko wywołanie emocjonalnej reakcji wśród wyborców. Tak było tej wiosny, gdy premier zaproponował opozycji wspólne przegłosowanie pakietu zmian w konstytucji, który miałby pomóc usprawnić działanie państwa w związku z zagrożeniem wojną zza wschodniej granicy. Premier zaproponował m.in., żeby wydatki na siły zbrojne zostały wyłączone z konstytucyjnego limitu budżetowego (zgodnie z artykułem 216 pkt. 5 Konstytucji RP dług publiczny nie może przekroczyć 60% rocznego PKB). Poza tym, PiS chciałoby zmiany dotyczącej prawa własności, która umożliwiłaby konfiskatę majątku rosyjskim oligarchom.

Nie trzeba dodawać, że większość opozycji odniosła się krytycznie do tych propozycji. Sprowadzają się one przecież do tanich zagrywek mających oddziaływać na emocje wyborców („zobaczcie, my tu mamy wojnę, a opozycja jak zwykle – totalna, nie chce z nami współpracować”). Nowa Lewica na przykład nie tylko zareagowała w sposób zasadniczy, ale dołożyła swoje trzy grosze do dyskusji o tym, czy, po co i z kim dokonywać ewentualnych zmian w konstytucji. Trzy grosze, które przerodziły się w uroczystości i uchwałę Rady Krajowej.

Sądząc po wypowiedziach byłych i obecnych polityków formacji oraz po treści przyjętej przez radę krajową partii uchwały, można by przypuszczać, że tak jak PiS ma tendencję do traktowania konstytucji w sposób instrumentalny, tak Nowa Lewica ma do niej podejście przeidealizowane. Przede wszystkim Lewica traktuje konstytucję jak swoje dziecko. I fakt, nie można im odmówić tego, że przyczynili się do jej stworzenia najbardziej (a także do kształtu, jaki w ostatecznym rozrachunku przyjęła). To, ale także przekonanie, że konstytucja sprawdziła się w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, powoduje niechęć do jej zmiany. Poza tym, jak powiedział Włodzimierz Czarzasty: małpie brzytwy się nie daje. Lewica nie zamierza siadać do dyskusji nad ewentualnymi zmiany w konstytucji z Prawem i Sprawiedliwością, czyli tymi, którzy według niej mają tę konstytucję w głębokim poważaniu. Nie chodzi zatem o upór, by nigdy nie zmieniać konstytucji, ale o wybór, z kim do tej dyskusji usiąść.

Kompromis, którego nie było (i nie ma?)

Fakt, że Nowa Lewica wymienia dobre cechy aktualnej ustawy zasadniczej, to ważny głos w debacie. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jest w tej narracji kilka nadużyć i przemilczanych tematów, a przynajmniej sprytnych uników. Zacznijmy od tego, czy przyjęcie konstytucji przez sejm w 1997 roku było, jak twierdzi Aleksander Kwaśniewski, prawdziwym kompromisem. Brzmi to bowiem całkiem miło i wzniośle, jednak sytuacja głosowania nad konstytucją przypominała bardziej taką, w której zaprosiliśmy na swoje zebranie całą okolicę, ale niestety z racji różnych przeszkód technicznych tylko połowa odpowiedziała na nasze zaproszenie, z czego kolejne 30% na nią nie dotarło, ale my i tak stwierdziliśmy, że to odpowiednio reprezentatywne grono, by móc w jego składzie zdecydować za wszystkich, że przemalujemy nasze płoty na zielono.  Mniej więcej tak reprezentatywny dla społeczeństwa był sejm w latach 1993-1997. Polki i Polacy wybrali swoich przedstawicieli przy frekwencji rzędu 52% (około 14 milionów głosujących w prawie 39 milionowym wtedy kraju), a 35% głosów oddano na ugrupowania, które nie przekroczyły progu wyborczego! W tym w większości partie prawicowe, które nie popierały zaproponowanej wersji ustawy zasadniczej, a wręcz ostro ją krytykowały.

I nie zgadzam się z Adamem Leszczyńskim, który na łamach Oko.press twierdzi, że z prawicą (pomijając fakt, że była poza sejmem, miała kilku senatorów) nie dało się dogadać, bo była radykalna, niezdolna do kompromisu i przedstawiała rozwiązania, które były niemożliwe do wprowadzenia. Ustawa zasadnicza to zbyt ważny dokument, by móc pozwolić sobie na arbitralne “wykrajanie” tak dużej liczby różnych stanowisk z debaty nad jej kształtem. Spośród 497 parlamentarzystów Zgromadzenia Narodowego biorących 2 kwietnia 1997 udział w głosowaniu nad przyjęciem nowej ustawy zasadniczej, 451 którzy zagłosowali za, reprezentowało bowiem około... 7 milionów obywateli i obywatelek! Prawo i Sprawiedliwość w wyborach w 2019 roku zdobyło ponad 8 milionów głosów. Jak się ma to w takim razie do słów Marcina Kulaska skierowanych do rządzących z mównicy sejmowej: „Wygraliście wybory. Macie mandat do rządzenia. Ale nie macie mandatu do zmiany ustroju. A mimo tego próbujecie to robić, nie mając większości konstytucyjnej!”?

7 milionów głosów to tylko niespełna 1/5 społeczeństwa i tylko ¼ wyborców. Konstytucja musi być przyjęta 2/3 głosów Zgromadzenia Narodowego. Podwójne standardy? Trochę tak. Gdy bowiem doszło już do referendum konstytucyjnego to nie dość, że obniżono jego próg do 50%, to i tak jego wyniki uwydatniły ogromną polaryzację społeczeństwa w tej sprawie. Kwaśniewski powiedział na Radzie Krajowej Nowej Lewicy, że konstytucja z 1997 to „jedyna konstytucja przyjęta przez referendum” i choć ma rację, wynik 53,45% (6,4 mln głosów) do 46,55 (5,5 mln głosów) przy frekwencji 42,85% jest mniej niż zadowalający, nie tylko by móc mówić o sukcesie, ale nawet o rzeczonym kompromisie.

Na stronie Nowej Lewicy znajdziemy taki zapis: „Obecnie obowiązująca Konstytucja RP sprawdziła się również w dramatycznych okolicznościach. Kiedy 10 kwietnia 2010 r. dotarła do nas druzgocąca wiadomość o katastrofie smoleńskiej i śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ustawa zasadnicza pozwoliła na płynne, ale i tymczasowe przekazanie najwyższego urzędu w Polsce ówczesnemu marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu, w celu przeprowadzenia przyspieszonych wyborów prezydenckich.” Stwierdzenie, że konstytucja sprawdziła się, gdy podaje się przykład katastrofy smoleńskiej, jest co najmniej nietrafne, a wręcz brzmi jak ponury żart. Jasne, mamy dobrze określoną „sukcesję” urzędu prezydenta. Udało nam się tego nie zepsuć w naszej ustawie zasadniczej. Jednak już na etapie tworzenia konstytucji, pojawiały się głosy, które sugerowały na przykład brak odpowiedniego rozdzielenia ról pomiędzy organami władzy wykonawczej (choćby Krzaklewski mówiący o „dryfującym ustroju”). Według niektórych mogła być to jedna z przyczyn tarć na linii KPRM i Kancelarii Prezydenta, w tym także tych podczas organizacji obchodów rocznicy mordu katyńskiego w 2010 roku (ale także podczas całego okresu kohabitacji PO-PiS w latach 2007-2010). Pomijam oczywiście indywidualne predyspozycje oraz ego Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska, bo zakładam, że dobrze skonstruowany ustrój raczej będzie hamował takie „kogucie” tendencje niż je wzmacniał.

Z kim rozmawiać, a z kim nie

Wróćmy do słów Czarzastego o małpie, której brzytwy nie poda. Tę samą właściwie treść, choć inaczej wyrażoną, zawarto w rzeczonej uchwale rady krajowej: „Potępiamy wszelkie próby łamania Konstytucji oraz dokonywania zmiany ustroju bez nowelizowania ustawy zasadniczej.” Myślenie, że nie będzie się zmieniać konstytucji z kimś, kto ją wcześniej łamał, jest skądinąd słuszne. Wiadomo, nie będziemy uchwalać zasad przyjaznego osiedla z notorycznymi włamywaczami. Mam jednak z tą kategorycznością w ocenie kłopot. W sumie: kilka kłopotów. Gdy Nowa Lewica mówi „Opowiadamy się za partnerską współpracą wszystkich sił politycznych, które stoją na pozycjach szacunku wobec Konstytucji RP” to ma na myśli tych, którzy nie łamali jej w przeszłości, czy tych, którzy zobowiązują się nie łamać jej w przyszłości? Jeśli tych pierwszych, to może być problem z ich znalezieniem, a jeśli tych drugich, to pewnie i PiS-owi trzeba byłoby dać szansę? Chyba tylko Polska 2050 i Konfederacja mają w kwestii nienagannego traktowania konstytucji czyste sumienie. (Chciałoby się rzec: bo nie rządziły, ale nie sprowadzajmy wszystkiego do tezy, że władza degeneruje. Trochę wiary w lepsze jutro!)

Robert Biedroń powiedział, że ważne i kluczowe jest przestrzeganie art. 1 konstytucji. Mowa w nim o tym, że Rzeczpospolita to dobro wspólne wszystkich obywateli. Czy możemy zatem pozwolić sobie na wykluczenie z debaty nad jej kształtem przedstawicieli 8 milionów obywateli i obywatelek? Możemy rozmawiać ze wszystkimi, bo „dobro wspólne”, ale jednak nie możemy rozmawiać z PiS-em, który reprezentuje ponad 30% wyborców? Jestem całym sercem (i rozumem) za wymierzeniem sprawiedliwości tym, którzy złamali prawo. Jednak karą za to powinny być wyroki przewidziane prawem, nie ostracyzm i wykluczenie z debaty. Pół żartem, pół serio: nawet więźniowie mogą oddać ważny głos w wyborach.

Co podpowie sumienie? 

Konstytucji trzeba bronić. To nie ulega dla mnie (ani dla nas jako Lepszego Jutra) wątpliwości. Jest jednak według mnie kilka warunków, które musimy sobie postawić. Nie można tego robić bezwarunkowo. Trzeba być krytycznym, bo tylko to przynosi dobre rozwiązania. Spójrzmy szeroko, odpowiedzialnie mierząc się z niedociągnięciami systemu, który stworzyliśmy i w którym żyjemy. Odpowiedzialnie, czyli ze zdolnością nie tylko do (auto)krytyki, ale także do odpowiedzi drugiemu. Do dialogu i debaty, nawet jeśli czyjaś opinia nie jest nam na rękę. Radykał staje się radykałem dopiero, gdy nie zostanie wysłuchany. Trzeba rozmawiać o konstytucji, ale ze wszystkimi (a łamiących prawo po prostu wsadzić za kraty). Karą nie może być brak dialogu, bo to zamordyzm, a nie przestrzeganie prawa.

Trzeba też tę konstytucję rozumieć, a przynajmniej znać jej zapisy. Ogromną rolę powinna odegrać edukacja, szczególnie w zakresie wiedzy obywatelskiej.  W końcu: trzeba najpierw działać według tych reguł, które mamy, a dopiero potem siadać do ustalania następnych czy do wprowadzania zmian w obecnie obowiązujących. Nowa Lewica słusznie o tym przypomina, zaznaczając, które punkty w jej ocenie są pomijane także przez tych, którzy deklarują chęć obrony konstytucji: „Po 25 latach obowiązywania Konstytucji za szczególnie istotny uznajemy dzisiaj szeroki katalog praw socjalnych zapisanych w ustawie zasadniczej, takich jak prawo do edukacji czy opieki zdrowotnej. Przykładem wizjonerstwa autorów Konstytucji jest art. 74 nakładający na władze publiczne obowiązek prowadzenia polityki zapewniającej bezpieczeństwo ekologiczne współczesnemu i przyszłym pokoleniom. Artykuł 75 mówiący o polityce mieszkaniowej zaspokajającej potrzeby wszystkich obywateli czy grupa przepisów deklarujących prawa pracownicze, czekają na władze publiczne, które doprowadzą do ich autentycznej realizacji.”

Nowa Lewica chce odgrywać rolę „sumienia opozycji”. Zapisy aktualnej konstytucji (jak te powyższe) politycznie sprzyjają temu ugrupowaniu. Czy taka sytuacja będzie dla Lewicy katalizatorem i punktem wyjścia do dobrego wyniku wyborczego, na przykład takiego, który umożliwi jej decydowanie o przyszłości nowej koalicji rządowej?  Czy Lewica sprawdzi się w roli „sumienia”? Zobaczymy. Na pewno daje jej to wszystko potencjał na przyszłość, bo może powiedzieć: proszę, nasze postulaty są nawet w konstytucji. Nasze państwo “wspiera” nasz program.

Podsumowując, można by rzec nieco prześmiewczo, że nie ma lekko. W czasach powszechnej manipulacji słowem, fakenewsów i nieustającego strumienia informacji, postulat dobrej i rzetelnej debaty, która nie będzie wykorzystana w rozgrywkach partyjnych wydaje się nie do spełnienia. Dla tak ważnej sprawy warto jednak się starać i wierzyć, że może istnieć lepsze jutro.

A co ja mógłbym powiedzieć na początek tej dyskusji? Może to, że nasza Konstytucja jest trochę jak przeciętna dwudziestopięcioletnia Polka, która z lekkim opóźnieniem, wchodzi w dorosłość. Nie tę metrykalną. Tę, w której po skończeniu studiów nagle zdajesz sobie sprawę, że otaczający Cię świat to pierwsza, nie zawsze ciekawa praca, mnóstwo ludzi, z którymi musisz rozmawiać, nawet jeśli nie chcesz, bo inaczej nikt za Ciebie sprawy nie załatwi i że mimo, że marzy Ci się święty spokój, to turbulencje jeszcze przed Tobą. Taki „kryzys ćwierćwiecza”. I idąc tropem Justyny Sucheckiej „nie powiemy jej, że będzie dobrze”, ale będziemy mocno ją wspierać, by wyszła na prostą.

Korekta: dr Beata Zając

Marcin Dziubek
Marcin Dziubek

Członek zarządu. Politolog, publicysta, edukator – pisze o tematach związanych z tożsamością, polską sceną polityczną i debatą publiczną.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Przeczytaj więcej:

    ← Do strony głównej